Pachnie
deszczem. W powietrzu czuć subtelną woń wilgoci, pozostałość po
niedawno przebytej ulewie, która wraz z gwałtowną burzą,
nawiedziła leśne, dzikie tereny, otoczone aurą mroku i
tajemniczości. Porastające szmaragdowym mchem runo przypomina swoją
fakturą miękki, zielony dywan, który z powodu namoknięcia jest
śliski i trudny do przejścia. Nie zniechęca mnie to jednak do
dalszego kontynuowania marszu, pomiędzy wysokimi drzewami,
porastającymi lekko pożółkłymi liśćmi, oraz krzewami, których
rozłożyste, łamliwe gałązki, raz po raz pozostawiają czerwony
ślad na nagiej skórze ramion.
Kiedy
w oddali słyszę przytłumiony zgrzyt, przeważnie towarzyszący
łamaniu gałęzi, czuję jak moje serce nagle przyśpiesza swoją
pracę przez co mój oddech staje się szybszy i płytszy. Zagryzając
dolną wargę, rozglądam się dookoła, łudząc się nadzieją, że
intruz, kimkolwiek jest, nie ma zamiaru mnie zaatakować. Kiedy z
wewnętrznej kieszeni szaty wyciągam różdżkę, słyszę
zbliżające się kroki, co potęguje odczuwalny przeze mnie strach.
Drżąc
na całym ciele, po raz kolejny rozglądam się dookoła, lecz i tym
razem moje oczy nie dostrzegają niczego niepokojącego, prócz
pożółkłych liści delikatnie poruszanych przez łagodny powiew
wiatru. Zaczynam się powoli uspokajać. Staram się uspokoić
przyśpieszoną pracę serca, zaczerpując duże hausty powietrza.
Jednakże różdżki nie wkładam z powrotem do kieszeni na wypadek,
gdybym jej potrzebowała. Kiedy wszystko wraca do normy, uśmiech
pojawia się na mojej twarzy. Zaczynam kroczyć przed siebie wąską,
wydeptaną ścieżką, porastającą mchem i trawą. Światło dnia
powoli zaczyna gasnąć, lecz nie zwracam uwagii na ten mało
istotny szczegół. Nie zamierzam przerywać swojej wycieczki ze
względu na zbliżającą się nocną porę, ponieważ mam wrażenie,
że koniec mojej wędrówki pozytywnie mnie zaskoczy.
Mrużę
oczy, kiedy ciemne istoty przelatują tuż przed moją twarzą.
Zaciskam mocniej długie, smukłe palce na drewnianym trzonku różdżki
i wytężam wzrok, chcąc w ten sposób dostrzec stworzenia, które
mnie zaskoczyły.
Podchodzę
bliżej, starając się przy tym nie wykonywać żadnych, gwałtownych
ruchów, aby ich nie wypłoszyć i otwieram oczy szeroko ze
zdumienia, kiedy rozpoznaję owe istoty. To nargle. Stworzenia
obdarzone cieniutkimi skrzydełkami, mieniącymi się barwami tęczy,
o skórze barwy fioletowej i malutkich, głęboko osadzonych czarnych
oczkach. Jest ich około piętnastu. Ściśnięte w ciasnej grupce
wzbijają się do lotu, by już po chwili utworzyć klucz,
zataczający niewielkie kręgi nad moją głową z zamiarem odlotu na
wschód, gdzie przerzedzone drzewa tworzą ścianę
przesłaniającą polanę.
Nie
chcąc stracić ich z oczu, ruszam śladem nargli, nie zwracając
najmniejszej uwagii na wyrastające z ziemi korzenie, konary
połamanych drzew, czy kamienie, przez co wciąż tracę równowagę.
Przechodzę pomiędzy ostatnimi drzewami i moim oczom ukazuje się
cudowna, okrągła polana, porastająca kolorowym kwieciem,
wypełniona chrapakami, plumpkami i narglami.
Ów
widok sprawia, że moje wargi rozciągają się w szerokim, radosnym
uśmiechu.
I
wtedy sen się rozmywa. Mrugam i już go nie ma.
Wprowadziłam drobne zmiany, które, mam nadzieję znacznie uprzyjemnią Wam czytanie prologu. Dokładna data publikacji pierwszego rozdziału, jak na razie nie jest jeszcze znana, ale umowny termin, w którym powinien się pojawić, znajdziecie w aktualnościach. Nie zanudzając, życzę miłej lektury i zachęcam do komentowania :)
EDIT: Przepraszam, że blog zniknął na prawie miesiąc, ale musiałam sobie wszystko jeszcze raz przemyśleć. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie dojdzie do takiej sytuacji, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jest to denerwujące. Jak tam pierwszy dzień szkoły? ;)
EDIT: Przepraszam, że blog zniknął na prawie miesiąc, ale musiałam sobie wszystko jeszcze raz przemyśleć. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie dojdzie do takiej sytuacji, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jest to denerwujące. Jak tam pierwszy dzień szkoły? ;)