środa, 6 sierpnia 2014

Prolog




Pachnie deszczem. W powietrzu czuć subtelną woń wilgoci, pozostałość po niedawno przebytej ulewie, która wraz z gwałtowną burzą, nawiedziła leśne, dzikie tereny, otoczone aurą mroku i tajemniczości. Porastające szmaragdowym mchem runo przypomina swoją fakturą miękki, zielony dywan, który z powodu namoknięcia jest śliski i trudny do przejścia. Nie zniechęca mnie to jednak do dalszego kontynuowania marszu, pomiędzy wysokimi drzewami, porastającymi lekko pożółkłymi liśćmi, oraz krzewami, których rozłożyste, łamliwe gałązki, raz po raz pozostawiają czerwony ślad na nagiej skórze ramion.
Kiedy w oddali słyszę przytłumiony zgrzyt, przeważnie towarzyszący łamaniu gałęzi, czuję jak moje serce nagle przyśpiesza swoją pracę przez co mój oddech staje się szybszy i płytszy. Zagryzając dolną wargę, rozglądam się dookoła, łudząc się nadzieją, że intruz, kimkolwiek jest, nie ma zamiaru mnie zaatakować. Kiedy z wewnętrznej kieszeni szaty wyciągam różdżkę, słyszę zbliżające się kroki, co potęguje odczuwalny przeze mnie strach.
Drżąc na całym ciele, po raz kolejny rozglądam się dookoła, lecz i tym razem moje oczy nie dostrzegają niczego niepokojącego, prócz pożółkłych liści delikatnie poruszanych przez łagodny powiew wiatru. Zaczynam się powoli uspokajać. Staram się uspokoić przyśpieszoną pracę serca, zaczerpując duże hausty powietrza. Jednakże różdżki nie wkładam z powrotem do kieszeni na wypadek, gdybym jej potrzebowała. Kiedy wszystko wraca do normy, uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Zaczynam kroczyć przed siebie wąską, wydeptaną ścieżką, porastającą mchem i trawą. Światło dnia powoli zaczyna gasnąć, lecz nie zwracam uwagii na ten mało istotny szczegół. Nie zamierzam przerywać swojej wycieczki ze względu na zbliżającą się nocną porę, ponieważ mam wrażenie, że koniec mojej wędrówki pozytywnie mnie zaskoczy.
Mrużę oczy, kiedy ciemne istoty przelatują tuż przed moją twarzą. Zaciskam mocniej długie, smukłe palce na drewnianym trzonku różdżki i wytężam wzrok, chcąc w ten sposób dostrzec stworzenia, które mnie zaskoczyły.
Podchodzę bliżej, starając się przy tym nie wykonywać żadnych, gwałtownych ruchów, aby ich nie wypłoszyć i otwieram oczy szeroko ze zdumienia, kiedy rozpoznaję owe istoty. To nargle. Stworzenia obdarzone cieniutkimi skrzydełkami, mieniącymi się barwami tęczy, o skórze barwy fioletowej i malutkich, głęboko osadzonych czarnych oczkach. Jest ich około piętnastu. Ściśnięte w ciasnej grupce wzbijają się do lotu, by już po chwili utworzyć klucz, zataczający niewielkie kręgi nad moją głową z zamiarem odlotu na wschód, gdzie przerzedzone drzewa tworzą ścianę przesłaniającą polanę.
Nie chcąc stracić ich z oczu, ruszam śladem nargli, nie zwracając najmniejszej uwagii na wyrastające z ziemi korzenie, konary połamanych drzew, czy kamienie, przez co wciąż tracę równowagę. Przechodzę pomiędzy ostatnimi drzewami i moim oczom ukazuje się cudowna, okrągła polana, porastająca kolorowym kwieciem, wypełniona chrapakami, plumpkami i narglami.
Ów widok sprawia, że moje wargi rozciągają się w szerokim, radosnym uśmiechu.
I wtedy sen się rozmywa. Mrugam i już go nie ma.



                           
Wprowadziłam drobne zmiany, które, mam nadzieję znacznie uprzyjemnią Wam czytanie prologu. Dokładna data publikacji pierwszego rozdziału, jak na razie nie jest jeszcze znana, ale umowny termin, w którym powinien się pojawić, znajdziecie w aktualnościach. Nie zanudzając, życzę miłej lektury i zachęcam do komentowania :) 
EDIT: Przepraszam, że blog zniknął na prawie miesiąc, ale musiałam sobie wszystko jeszcze raz przemyśleć. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie dojdzie do takiej sytuacji, ponieważ zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo jest to denerwujące. Jak tam pierwszy dzień szkoły? ;)